
Jadę, jest 5:30, świat budzi się do życia. Zadziwia mnie jak bardzo polubiłem ten czas dnia. Kiedyś nie mogący wstać z łóżka. Teraz ranny ptaszek. Ta zmiana jest efektem „pochłonięcia mnie przez triathlon” i zmianą stylu życia, która się z tym wiązała. Początkowo, trochę znudzony bieganiem, traktowałem to jako „coś innego”. Ta zmiana przełożyła się również na moje ciało, zdrowie, samopoczucie, ale i sposób patrzenia na świat.
Nie ma jednak róży bez kolców. Nie każdemu jest to pisane. Owszem, triathlon, uczy dyscypliny, organizacji, buduje charakter i narzuca określone schematy działania. Potrafi też wciągnąć tak, że zapomina się o „bożym świecie”. Jak we wszystkim trzeba znać umiar. Szybko bowiem można się zachłysnąć i w efekcie upaść. Sport potrafi wciągnąć i to bardzo… 🙁 Wydaje mi się, żę ja w dobrym momencie zrozumiałem, że to zatracenie w sporcie, chwieje równowagą mojego życia – fakt lubię porządek i schematy. Jest czas na siebie, jest czas na rodzinę i jest czas na pracę.
Zaburzenie równowagi – obecnie – powoduje we mnie dyskomfort. Ale do tego dojrzałem …
W moim przypadku „pochłonięcie przez triathlon”, chociaż nie wiem czy to dobre sformułowanie, było poniekąd dziełem przypadku (wiem, znam takich, którzy twierdzą, że nie ma czegoś takiego jak przypadek). W każdym bądź razie, sport wszedł w moje dorosłe życie (w dzieciństwie było go aż za dużo, co skończyło się odrzuceniem), w czasie gdy potrzebowałem nowego wyzwania. Naukowe zostało zaliczone i nadszedł czas na nowe. Najpierw było bieganie, tyle że zaczęło mnie to nudzić. Jedna aktywność jest dość monotonna. I tu pojawił się triathlon, pod wpływem obejrzenia relacji z zawodów IRONMAN. Trzy sporty to już coś innego, a do tego to sport wytrzymałościowy :). I tak rozpoczął się proces zmian, na wielu płaszczyznach.
Bieganie zbudowało we mnie nawyk porannego wstawania i aktywności. Na początkowym etapie mojej przygody sportowej wszystko robiłem wieczorami. Będąc typowym „miśkiem z nadwagą”, nie byłem w stanie wstać rano. Miałem kilka podejść, ale nieudanych. Bieganie wieczorami miało niestety swoje niegatywne skutki. Dość długo po powrocie nie mogłem zasnąć, co przekładało się na jakość snu i chroniczne zmęczenie. Efekt oczywisty – przestałem biegać na jakiś czas. Do biegania wróciłem dzięki koledze, który, o zgrozo ;), biegał rano. I tak się zaczęło. Coś co było dla mnie abstrakcją, czyli poranne bieganie, stało się dla mnie normą i tak pozostało :). Zmieniłem swój chronotyp, z niedźwiedzia na lwa :). Ta zmiana pociągnęła za sobą szereg innych zmian, zmian na lepsze ŻYCIE.
Po bieganiu przyszedł czas na poranne pływanie i rower. Co do pływania to szokiem dla mnie było to ile osób rano chodzi na basen. W pamięci utkwiła mi sytuacja, gdy któregoś zimowego poranka poszedłem na Warszawiankę. Jest 5:50, basen otwarty od 6:00, a przed wejściem w kolejce ustawionych ok. 30 osób. Dla mnie szok.
Nauka i proces z nią związany dał mi potrzebę rozwoju i poszukiwania wiedzy. Stąd sporo czytałem. Zaczęło się do pozycji obowiązkowej „Biblia Triathlonu” Joe’ego Friel’a. Potem kilka książek o pływaniu, do którego poczułem na nowo „miętę”, bo za dzieciaka dużo pływałem. W między czasie przyszła zmiana diety na wege, co wiązało się z poszerzaniem wiedzy w zakresie żywienia. Swoją drogą lubię gotować, więc fajnie było zdobywać nowe doświadczenia na tym polu. Zmiana diety nie miała podłoża ideologicznego, a wiązała się z lepszym samopoczuciem i efektywniejszymi treningami. Z perspektywy czasu uważam ja za bardzo korzystną, chociaż nie wszyscy ją akceptują – przecież facet MUSI jeść mięso 😉
Kolejne książki dotyczyły psychologii sportu, w tym „Jak bardzo tego chcesz” Matt’a Fitzgerald’a, aż w moje ręce wpadła pozycja, która dużo zmieniła we mnie i przewartościowała mnie – Rich Roll „Ukryta siła”.
Ta zmiana przełożyła się też na moją osobowość, na sposób patrzenia na siebie i innych. Swoją postawą, dla ludzi wokół których się obracam, był przykładem tego ile można zmienić konsekwencją w działaniu, uporem i chęcią – Najtrudniej jest zacząć :). Ta rola, nie powiem, spodobała mi się. I tak doszedłem do miejsca, w którym jestem teraz.
Normalnie szykowałbym się do porannego treningu. Dziś sobota, pogoda dopisuje, słońce świeci, nie pada :), więc byłby grany rower. Jestem na etapie przygotowywania się do zawodów – 1/4 IM. Same zawody traktuję jako finał procesu przygotowawczego, który – nie będę ukrywał – w całej tej zabawie podoba mi się najbardziej – lubię „gonić króliczka”. Zawody są one też okazją do odwiedzenia nowych miejsc, spędzenia fajnego czasu z Rodzinką i pokazania dzieciom, że poznawać świat.
Jestem jednak w drodze po wiedzę. Poznaję nowych ludzi, „otwieram oczy i umysł”, rozmyślam, idę do przodu i poszukuję odwagi w sobie na kolejną zmianę.
BO ZMIANA JEST JEDYNĄ STAŁĄ