Ten wpis, w odniesieniu do treningów będzie obejmował dwa ostatnie tygodnie, czyli 4-10 lipca oraz 11-17 lipca.
Wyglądały one następująco:
4-10.07 – bieganie 11 km, rower 26,4 km, pływanie 3550 m.
11-17.07 – bieganie 24,3 km, rower 40,4 km, pływanie 2925 m.
Pierwszy tydzień wyglądał słabo przez infekcję, która mi się przyplątała i była, nazwijmy to, buntem organizmu ;).
Drugi był już bez infekcji, tyle że kończył pewien etap przygotowań do zawodów z cyklu Garmin Iron Triathlon w Elblągu. To już mój drugi start w tych zawodach i pewnie będą kolejne, ale o tym w dalszej części wpisu.
Moja zmiana w podejściu do triathlonu i traktowanie go jako aktywnej formy spędzania czasu, pokonywania własnych ograniczeń i realizowania celów sportowych, przy zachowaniu balansu między czasem dla rodziny i czasem dla mnie, który dzielę – aktualnie – między sport i rozwój osobisty, przejawia się między innymi zmniejszeniem obciążeń treningowych. Do tego wszystkiego dochodzi też praca, która w moim przypadku wiąże się z wyjazdami służbowymi.
Zrozumiałem, że nie da się mieć wszystkiego, bo chcę czerpać radość z tego sportu. To jest sport, na którego odkrycie czekałem i który mnie wciągnął :). „Gramy taki kartami, jakie mamy na ręku”, tego nauczył mnie Mariusz i trzymam się tej maksymy.
Ponieważ napisałem już o Mariuszu, to przejdę do tematu, który połączył nasze drogi mocniej w okresie ostatnich 6 miesięcy, a jest nim fantastyczna przygoda jaką była Akademia Przywództwa.
Przygoda, która zaczęła się bardzo spontanicznie od wspólnej świąteczno-noworocznej kolacji, która wyrasta na Naszą małą tradycję. Podczas niej Mariusz podzielił się Nami swoimi planami zawodowymi, a w mojej głowie zaczął kiełkować pomysł – studia podyplomowe z obszaru zarządzania. Po powrocie do domu podzieliłem się myślą z Monisią. Nie wiele później zadzwoniliśmy do Mariusza, skonsultować pomysł i zaprosić na małe konsultacje. Jego wizyta zakończyła się moją decyzją o rozpoczęciu studiów na Akademii Przywództwa w Bydgoszczy. Z początku wydawało mi się to szalonym pomysłem, ale ekscytacja związana z realizacją tego projektu przyćmiła te myśli. I tak 22 stycznia 2022 r. pojawiłem się na moich pierwszych zajęciach w ramach Akademii Przywództwa. Był to już trzeci zjazd w ramach studiów i grupa się już trochę zintegrowała, ale zostałem przyjęty przez wszystkich i stałem się jej częścią. Poza mną grupę tworzyli: Ania, Justyna, Ania, Natalia, Mariola, Kuba, Artur, Łukasz i Łukasz.


Każda z tych osób wnosiła swój sposób postrzegania świata, swoje wartości, doświadczenia i jakąś cześć siebie. Dawaliśmy z siebie i czerpaliśmy od siebie ile się da. Dla mnie było to niesamowite doświadczenie. Nauka innego sposobu patrzenia na świat, otwartości na inne poglądy, pokonywania własnych słabości i odkrywanie świadomości.
To wszystko razem wzięte, doprowadziło do mojej zmiany podejścia do ludzi, życia i otaczającego mnie świata, zmiany komunikowania się, wyrażania się i wyrażania siebie, uświadomienie sobie kim jestem i co mogę dać innym od siebie, dzieląc się z nimi swoją „pieśnią”, to za Rich’em Roll’em, którą cały czas piszę. Doprowadziło mnie to w największym skrócie do mnie do miejsca, w którym jestem obecnie. To wszystko sprawiło, że jestem, bo chce i mogę być lepszym Tatą, Mężem, Synem, Bratem i współpracownikiem. Przygoda, jaką była Akademia Przywództwa, która zakończyła się, niestety, w miniony weekend, była strzałem w dziesiątkę, jeżeli chodzi o mój rozwój. Droga, którą przeszedłem przez ten czas nie zawsze była łatwa. Każdy zjazd dawał mi coś innego. Coś co inicjowało kolejną zmianę, która we mnie następowała. Zwieńczeniem tej drogi było moje wystąpienie w ramach zaliczenia Akademii, w trakcie którego przedstawiłem sylwetkę Rich’a Roll’a. Człowieka, który jest dla mnie inspiracją i uosobieniem wartości przywódcy, o których uczyłem się w ramach Akademii.

Udało mi się wciągnąć grupę w moją opowieść na ponad 30 minut i zainteresować ich tą historią, bo w pewnym stopniu mówiłem o sobie i swojej przemianie. To co działo się w moim wnętrzu, nie wyszło na zewnątrz, pokonałem własne „demony” i to było dla mnie największym zwycięstwem i dowodem mojej zmiany. Nie potrafię jeszcze napisać o wszystkich uczuciach jakie wiążą się z nią dla mnie, ponieważ o własnych uczuciach jest mi trudno mówić, a co dopiero pisać. Wierzę jednak, że nauczę się tegoJ. Teraz czas, na poukładanie zdobytej wiedzy i przejście na kolejne pola.
Niezwykle ważne przesłanie miała dla Nas również Ani, która podzieliła się z swoją refleksją na temat przemijającego życia.

Mam pomysł na siebie i wiem, co chciałbym w życiu robić i wierzę, że to możliwe, nawet w połączeniu z moją obecna pracą. Początkiem tej drogi będzie, mam nadzieję, zwiększenie mojego zaangażowania w pracę na uczelni. Da to mi możliwość rozwinięcia umiejętności związanych z komunikacją i wystąpieniami oraz zbuduje pewność siebie w tych obszarach, czyli da mi warsztat niezbędny w realizacji założonego celu. Zaczynamy zatem coś nowego.

Niestety, na finałowym wyjściu nie było wszystkich, wiem jednak, że mimo ich nieobecności towarzyszyli Nam.
Druga rzecz, która się zakończyła i była finałem pewnego etapu mojego życia to ukończenie zawodów z cyklu Garmin Iron Triathlon w Elblągu na dystansie ¼ IM. Zawody, tak jak w zeszłym roku, tak i w tym zrobiliśmy sobie takie małe wakacje i spędziliśmy weekend dla rodziny w Hotelu Młyn w Elblągu.
Przyjechaliśmy do Elbląga na spokojnie w sobotę. Pogoda nie napawała optymizmem. Po drodze zaliczyliśmy kilka dość mocnych ulew, ale udało się bez problemu dotrzeć do celu. Było chłodno. Po zameldowaniu się, udaliśmy się na obiad do restauracji. Po bardzo smacznym posiłku, rozpakowaliśmy w pokoju i udaliśmy się na rynek, gdzie mieściła się baza zawodów i strefa zmian, w której chciałem zostać rower, by w niedzielę nie spiesząc się zjeść śniadanie i na spokojnie dotrzeć na zawody, ponieważ w niedzielę wstawienie roweru do strefy było możliwe od 7:30 do 8:15. Dla mojej rodzinki było do zdecydowanie za wcześnie. Tym bardziej, że start miałem o 11:00.
Poranek przywitał Nas pięknym słoneczkiem i bezchmurnym niebem. Od rana czułem ekscytację związaną ze startem, lekki stres, który czasami zaburzał mój wewnętrzny spokój.
Po przepysznym i obfitym śniadaniu udaliśmy się na elbląską starówkę, gdzie odbywały się zawody. Etap pływacki, tak jak w zeszłym roku, miał miejsce w rzece Elbląg. Potem etap kolarski, z inną trasą niż w zeszłym roku, a potem bieg, którego trasa częściowo pokrywała się z zeszłoroczną.
Wskoczyłem w piankę, sędzia na moją prośbę ściągnął mi folię z roweru, szybka rozgrzewka i udaliśmy się na miejsce startu. Denerwowałem się, nie powiem, chociaż czułem że jestem dość dobrze przygotowany. Monisia miała pewne obawy, bo nie trenowałem tyle co w zeszłym roku, ale zaufała moim odczuciom i wierze w końcowy sukces. Pola też denerwowała się moim startem, Miło zaś był bardzo podekscytowany. Przed startem podziękowałem Rodzince za wsparcie i że są tu ze mną, a następnie skupiłem się całkowicie na zadaniu. Wiedziałem, że wskakuje do wody na główkę i płynę. Do przepłynięcia 950 m. Na linii startu zameldowałem się w ostatniej trójce. Sygnał startera i do wody. Pierwsze wrażenie, ale zimna. Miałem jednak piankę, która dawała radę i izolowała od zimna. Skupiłem się rytmie i zdecydowałem się na oddychanie na jedną stronę, w zależności od pokonywanego fragmentu trasy. Nawigacja nie jest moją mocną stroną, co nie pomaga, by płynę faktycznie więcej niż trzeba, ale miałem swój rytm i na tym się skupiałem. Systematycznie mijałem, płynąc, standardowo zygzakiem ;), ale w swoim tempie, kolejnych zawodników i posuwałem się powoli do przodu. W ok. ¼ dystansu musiałem zmienić sposób pracy rąk na tzw. cepy, co wynikało z ograniczenia pianki, która źle się ułożyła na ramieniu o ograniczała mojej ruchy. Trzeba było się zaadoptować, co też zrobiłem. Pływanie w moim wykonaniu nie jest może szybkie, ale ekonomiczne, co daje mi duże możliwości na etapie kolarskim. Wyjście z wody w małą pomocą, w miarę szybka zmiana i ruszyłem z rowerem na kolejny etap zawodów. Po założeniu butów, wpięciu się, ruszyłem z przytupem na trasę. Moje założenie na tym etapie, które mam na każdych zawodach, to nie dać się nikomu wyprzedzić, co mi się finalnie udało.
Trasa etapu dość płaska i całkiem szybka, zwłaszcza po nawrocie kiedy wiatr był lekko w plecy. Wtedy też udało mi się wbić na najwyższy bieg i kręcić korbą wpadając momentami w coś w rodzaju transu.
Momentami jechało mi się świetnie, nawet chciałem wbić jeszcze wyższy bieg, niestety go nie byłoL. Osiągnąłem więc granicę na moim obecnym rowerze, ale przyjemność z jazdy miałem niebywałąJ.
Zakończyłem etap kolarski z poczuciem dobrze wykonanej pracy. Może i mogłem wycisnąć z roweru i moich nóg coś więcej, ale nie było to dla mnie ważne. Przede wszystkim liczyło się to, że udało mi się zrealizować przyjęte założenie, nikt mnie nie wyprzedził, to ja wyprzedzałem i to nie raz zawodników na dużo lepszych maszynach niż moja „Krosia”J, tak postanowiłem ochrzcić mój rower.
Wbiegając do strefy zmian z butami w ręce, szukałem wzrokiem mojego numeru by odwiesić rower i tu pomogła mi Pola, która stała przy barierce i dopingowała mnie z całych sił. Odwiesiłem rower, zdjąłem kask i rękawiczki, wskoczyłem buty, czapeczkę założyłem na głowę i ruszyłem na trasę etapu biegowego. Na wyjściu ze strefy czekała na mnie Monisia i Miło, którzy też mnie dopingowali.
Fantastycznie jest czuć doping całej rodzinki. Ponieważ nie miałem zegarka, tak jak na rowerze nie wiedziałem z jaką prędkością jadę, tak i w czasie biegu nie miałem pojęcia o tempie. Nie miało to jednak dla mnie znaczenia. Wiedziałem na ile mogę sobie pozwolić, tak by dobieg w zakładanym czasie, czyli ok. 45-50 minut. Biegło mi się dość lekko, niestety przed nawrotem na pierwszej pętli zacząłem odczuwać skutki, niedobrania długości samościągających się sznurówek, bowiem zaczęły cierpnąc stopy. Nie poddałem się jednak, skupiłem się na rytmie biegu i zepchnąłem myśli związane z tym problemem na dalszy plan. Na trasie biegu wyprzedziło mnie 3 zawodników, co też jest dla mnie małym sukcesem. Jest nim też zmobilozowanie do jeszcze odrobiny wysiłku jednego z zawodników, który na 500 m przed metą zaczął maszerować. Małe wsparcie i człowiek zaczął biec. Zdarzenie to dało mi dodatkowe siły. Wchodząc w ostatni zakręt zobaczyłem Polę, która zaproponowała mi wspólne wbiegnięcie na metę, co też zrobiliśmy.

Po otrzymaniu pamiątkowego metalu, podbiegł do mnie Miło i Monisia i cała trojka była ze mną w tej chwili triumfu.

Potem przyszedł czas na opowieści i wymianę perspektyw. Dowiedziałem się o tym, że po moim wskoczeniu do wody Polcia się popłakała z nerwów i że pierwszą część trasy pokonywaliśmy pod prąd, co wyjaśniało moje odczucia po nawrocie.
Koniec końców cieszyłem się z ukończenia zawodów. Czas na mecie odbiegał od tego który marzyłem osiągnąć, nie mniej poprawiłem się o ok. 11 minut, w porównaniu do mojego pierwszego startu na 1/4 , który miałem miejsce w Nieporęcie we wrześniu 2021 r.
W ten sposób kończę i zaczynam niebawem kolejny etap przygotowań do następnych starów, tyle że już pewnie w przyszłym roku. Może spełnię swoje małe marzenie i wystartuję w Gdyni :).
Tymczasem trzeba się skupić na innych priorytetach.