Dobrze postawione pytanie nie pozwala na prostą odpowiedź. I tak jest w moim przypadku.
Triathlon, tak mi się kiedyś wydawało, miałbyć kolejnym celem, „szczytem do zdobycia”, zajawką, która pojawiła się na danym etapie życia.
Okazał się jednak, myślę że będąc trzeci rok w „reżimie treningowym” mogę tak powiedzięć, a raczej napisać, stylem życia i sposobem na jego zmianę. To rodzaj aktywności, który przy własnym zaangażowaniu i samodyscyplinie, bez tego nie da się nic osiągnąć, doprowadzi do zmiany każdego aspektu naszego życia, w moim przypadku rodzinnego, zawodowego i tej sfery która łączy się ze sportem, treningiem i rozwojem osobistym.
Dlatego właśnie ten blog nosi tytuł „W triathlonie życia”. Moje obecne życia jest jak triathlon, czyli jeden sport, który łączy trzy odrębne sporty indywidualne w jedną aktywność. Przechodzenie w ciągu dnia z jednej roli w drugą, jest jak strefa T1 i T2 w zawodach.
Mój dzień zaczyna się od treningu, pobudka przed 5 rano i w zależności od warunków pogodowych modyfikacja pierwotnych założeń lub pozostanie przy pierwotnym założeniu. W okolicach 7 rano wracam do domu.
Rodzinka powoli zaczyna budzić się do życia, a ja mam swoją strefę T1, takie swego rodzaju przejście ze „strefy sportowej” do „strefy rodzinnej”. Zaczyna się przygotowywanie dzieci i żony do przedszkola, szkoły i pracy. Muszę przyznać, że mimo porannego ciśnienia i wyścigu z czasem bardzo lubię ten etap dnia. W tzw. „międzyczasie” ekwipuję oczywiście też siebie. W okolicach 8 wychodzimy, odprowadzamy dzieciaki i udajemy się do pracy.
Nastaje strefa T2. Przechodzę do realizacji obowiązków służbowych. Tu pozwolę sobie na krótki komentarz: „Mam to szczęcie, że lubię swoją pracę”. Praca do dość duża część mojego życia, w końcu spędzam w niej minimum 8 h w ciągu dnia, a jeżeli jestem w trakcie wyjazdu służbowego to nawet i kilkanaście godzin. Dlatego tak ważne jest by nie cierpieć w pracy, a odnajdywać w niej przyjemność. Wiem, nie każdy dzień jest usłany różami i czasem potrafi dać w kość, zmęczyć psychicznie, ale to kolejne przeciwności które Nas zmacniają i uczą je pokonywać.
Koniec pracy oznacza moją kolejną strefę zmian, a w zasadzie – o ile jestem w domu – powrót do „strefy rodzinnej” i kolejne obowiązki rodzinne, czyli zajęcia dodatkowe dzieci. Są jeszcze w takim wieku, że trzeba z nimi na nie jeździć, ale nie powiem lubię ten czas. Wymaga on dużej koordynacji i dobrej logistyki, żeby efektywnie wykorzystać czas. W ten sposób, czas oczekiwania na koniec zajęc wykorzystuję i realizuję swój trening poprzez szybki wyskok na basen lub zmianę stroju i przebieżkę.
Powrót do domu to czas wyciszenia. Nastaje strefa T3 (chociaż faktycznie takiej nie ma) i wchodzę, kończąc dzień w „strefę rozwoju osobistego”. Tak więc, co do zasady, rozpoczynam dzień od strefy rozwoju i kończę go w tej samej strefie. Dzieci są przejmowane przez żonę, a ja rozpoczynam przygotowania do kolejnego dnia, łącząc je z rozwojem umiejętności kulinarnych czy też umiejętności rodzicielskiech, poprzez czytanie książek. To czas wyciszenia, analizowania kończącego się dnia i czasu rozmowy i moją drugą połówką, bo najczęściej w ciągu dnia, przez mocno napięty grafik, najzwyczajniej w świecie nie mamy kiedy spokojnie porozmawiać.
Triathlon pozwalaił mi to wszystko łączyć, nauczył, a raczej wymusił poprawę organizacji. Oczywiście cały czas się uczę nowych rzeczy, dlatego ten proces jest dla mnie tak fascynujący i dający dużo przyjemności oraz satysfakcji.